środa, 29 lipca 2015

Dziewczynka z nożem

Stukot końskich kopyt brzmiał głucho na na ubitej, brunatnej ziemi.
       Falis otarł dłonią pot perlący się na czole. Postanowił jednak nie skarżyć się na upał. Quant był sporo starszy od niego, zapewne cierpiał jeszcze bardziej. Młodszy Wędrowiec zacisnął tylko zęby i popędził spoconego wierzchowca.
       Cały dzień na końskim grzbiecie zaczął się dawać Falisowi we znaki. Łydki paliły jak ogień, pot zalewał oczy, a wierzchowiec stąpał ociężale oddychając nierówno.
       - Za niecałe dwie godziny zacznie zachodzić słońce i zrobi się trochę chłodniej - odezwał się niespodziewanie Quant. - Zatrzymajmy się teraz, odpocznijmy godzinę w cieniu tamtego drzewa - wskazał pojedyńczą, karłowatą akację. - Gdy trochę się oziembi ruszymy znowu, ale tym razem w towarzystwie przyjemnego wieczornego wietrzyku.
        Falis chętnie skinął głową. Tak też zrobili. Najedli się do syta i dali wytchnienie zmęczonym koniom. Drzemali w letnim skwarze lub cicho gawędzili, a gdy zmierzch zabarwił niebo na fioletowo ruszyli dalej wypoczęci i w dobrych nastrojach.
        Jechali już razem od dwóch dni. Ustalili, że będą posuwali się do centrum Maletei. Przed nastaniem jesieni powinni dotrzeć do Czerwonej Niziny, gdzie znajduje się spore skupisko wiosek, gdzie ludzie są mili i gościnni, a zimy łagodne. Idealne warunki na przetrwanie najcięższej pory roku. Z nastaniem wiosny ruszą dalej, ale nie wiedziali jeszcze gdzie. Może każdy w innym kierunku, a może ramię w ramię? Tego jeszcze nie wiedzieli, ale Wędrowny rzadko myśleli przyszłościowo. Dla nich liczyło się tu i teraz.
        - Chyba ktoś nas obserwuje - szepnął Quant. Słońce już dawno zaszło, jechali w ciemności i milczeniu.
        Falis zmarszczył brwi. Ale szybko opanował mimikę twarzy. Nie mógł dopuścić, żeby napastnik zorientował się, że został wykryty. Quant rozglądał się ostrożnie ruszając tylko gałkami ocznymi.
       - Jest po lewo - odezwał się starszy Wędrowiec najciszej jak tylko mógł, ledwo poruszając ustami. - Przyczajony w wysokiej trawie. Obserwuje nas i niespecjalnie się ukrywa. Zaraz go miniemy. Przygotuj się, na mój sygnał zeskakuj. Ja się nim zajmę, ty w razie czego mi pomóż... Teraz!
       Quant zwinnie zsunął się z siodła lądując na cieniu przyczajonym wśród traw. W locie wyjął z pochwy sztylet i przyłożył go do gardła nieznajomego. Drugą rękąchwycił ręce tamtego i wykręcił je boleśnie. Jak na swój wiek ruszał się wyjątkowo zwinnie. W tym czasie Falis również zeskoczył z konia i chwycił wodze obydwu wierzchwoców. Zabezpieczył tył odgradzając drogę ucieczki. Wtem nocną ciszę przerwał dziewczęcy, piskliwy krzyk.
       - Proszę, puście mnie. Ja nie zrobiłam nic złego, zgubiłam się - dziecięcy głos załamał się, dziewczynka przestała się szamotać.
       Falis ostrożnie wyjął z kieszeni kutry świecę i zapalił ją. Dawała niewiele świetła, ale z łatwością można było stwierdzić, że właśnie unieruchomili dziewczynkę, które nie mogła mieć więcej niż 11 lat. Quant poluźnił trochę uścisk i spojrzał na nią niepewnie. Spodziewał się, że szpieguje go jakiś wojownik, może skrytobójca. Z kimś takim umiałby się rozprawić. Ale co zrobić z dzieckiem? Falis ukląkł obok dziewczynki i lepiej oświetlił jej twarz. Miała czarne, krótkie loki, które spadały posklejanymi kosmykami na twarz małej. W bursztynowych, okrągłych oczach widać było determinację maskującą strach. Blade usta zacisnęła w wąską kreskę. Dziewczynka ubrana była w czarne spodnie i brązową, za dużą kamizelkę. Na pewno nie pasaowała do stereotypowej, małej dziewczynki w sukience i z lalką w ręku. Zamiast zabawki, w małej dłoni, trzymała bowiem krótki, lekko stępiony nóż. Ściskała go pewnie, z całej siły, jakby od tego ostrza zależało całe jej życie. Być może właśnie tak było.
        Quant odchrząknął i cofnął się lekko. Falis przysunął się bliżej dziewczynki i wyciągnął do niej rękę w pojednawczym geście. Spojrzała na niego nieufnie i nie uścisnęła mu dłoni. Teraz, gdy zrozumiała, że nie mają co do niej złych zamiarów na twarz wstąpił jej wyraz determinacji pomieszanej z arogancją i spokojem. Jej zagadkowy uśmiech zdawał się mówić "I co teraz ze mną zrobicie?" Tą postawą kompletnie zbijała Wędrowców z tropu, co tylko dodawało jej odwagi.
        Falis odchrząknął ignorując rozbawianie dziewczynki na widok jego zakłopotania.
        - Jetsem Falis - odezwał się wreszcie. - A to Quant. Nie bój się, nie zrobimy ci nic złego.
        Ostatnie słowa były kompletnie niepotrzebne. Dziwczynka wstała, wyprostowała się dumnie i rzekła wyniośle:
        - Co tak klękacie przedemną jak jakieś służalcze osły? Nie mówcie do mnie jakbym była ostatnią idiotką. Może i jestem mała, ale już dawno zdążyłam połapać się w sytuacji. Nie musicie mi tłumaczyć, że zaatakowaliście mnie przypadkiem. Pewnie spodziewaliście się szpiega, a zastaliście małą dziewczynkę - bawiła się ostrzem noża przerzucając broń z ręki do ręki.  - Gdybyście widzieli swoje miny! Swoją drogą, jesteście strasznie nieśmiali. Przestraszyliście się dziecka? Co tak milczycie? To chyba ja powinnam się bać, napadło mnie dwóch nieznajomych gości. Owszem, na początku trochę się przestraszyłam, ale teraz widzę, że jesteście równie niebezpieczni, co kłębek wełny. Hej, mówię do ściany czy jak?!
        Mężczyzn zupełnie zatkało. Falis przygotował sobie mowę, w której będzie pocieszał zagubioną dziewczynkę i tłumaczył, że nie chcieli jej zrobić krzywdy. Tymczesem owa "bezbronna i samotna" osóbka najzwyczajniej w świecie zaczęła się rządzić. Falis pomyślał, że już dużo widział w swoim życiu, ale jeszcze nigdy nie zobaczył tak śmiałego i rozkapryszonego dziecka.
        - Może wstaniecie? - dziewczynka podrzuciła nóż, który obrócił się parę razy w powietrzu. Potem płynnym ruchem złapała go za rękojeść i przełożyła do drugiej ręki. - A tak w ogóle to jestem Dimitris. Trochę was zatkało, co? Może spodziewaliście się zapłakanej małej istioki?
        Nagle Dimitris zaniosła się niepochamowanym śmiechem. Falis wstał szybkim ruchem i chwycił ją za kołnierz. W bursztynowych oczach przez chwilę pojawił się strach. Nie spodziewała się tego.
        - Słuchaj - warknął Falis. - Mam już tego dosyć. Skąd ty się tu wziełaś? Sama w środku pustkowia? I co to za głupie wybryki?! Czy rodzice cię nie nauczyli szacunku do dorosłych?! Posłuchaj, musisz się uspokoić. Może się zgubiłaś? Niedaleko jest wioska, jutro o świcie cię tam zabierzemy.
        - Nie!!! - nagle zaczęła się szarpać. - Nie zmusicie mnie, nie zabierzecie mnie tam! Ja z tamtąd uciekłam. Mama nie żyje, tata jest pijakiem, wciąż mnie bije, więc uciekłam z domu. Nie zmusicie mnie, żebym tam wróciłam, nigdy mnie nie zmusicie.
        Szamotała się coraz bardziej rozpaczliwie. Falis puścił jej kołnierz, a ona osunęła się na ziemię i zaczęła szlochać.
         - Przepraszam... przepraszam, przepraszam! - wyrzuciła z siebie za jednym oddechem. - Ja... nigdy nie miałam przyjaciół, nie wiem, jak to jest rozmawiać z innymi ludzmi... nie pamiętam mamy, tata jest zły, bardzo zły! Nikt mnie nie chce, świat mnie nienawidzi, dlatego taka jestem! Uciekłam i chowam się tu, cały dzień nic nie jadłam, nie wiem, n-nie wiem, co... co ze sobą zrobić - zaczerpnęła oddechu. - Chyba się zabiję.
         Falis przyklęknął przy dziewczynce i dokładnie jej się przyjrzał. Quant rozpalił ognisko, dzięki czemu było więcej światła. Ubrania Dimitris w paru miejscach były rozdarte, twarz i dłonie znaczyły liczne siniaki i rozcięcia. Czarne włosy miała potargane i nierówno przycięte. Pewnie sama się ostrzygła swoim nożem. Była niska, nawet jak na swój wiek, a skulona i szloachająca wydawał się jeszcze mniejsza. Falis nagle zapragnął jej pomóc, ale kompletnie nie wiedział, co zrobić. Jeśli rzeczywiście przeszła w życiu tyle okrutnych rzeczy... dziecko nie powinno przechodzić przez coś takiego. Nikt nie powinien. Musiał jakoś jej pomóc, może znaleść nowy dom, kochającą rodzinę. Miała nierówny, wybuchowy charakter, zabużoną samoocenę i napewno bardzo poszarpaną psychikę. Blizny tego, przez co przechodziła. Pogładził ją lekko po policzku, nieśmiało odgarnął kosmyk loków z twarzy. Zdał sobie sprawę, że Dimitris usnęła.
        Dwaj Wędrowcy naradzili się cicho. Zdecydowali, że dziewczynka na razie z nimi zostanie. Zapewne na początku będzie bardzo nieufna, może nie przyjąć pomocy. Ale Falis już zdecydował, że weźmie małą pod swoje skrzydła. Po krótkiej rozmowie poszli spać.
-***-
No i jest kolejne opowiadanie łączące się z poprzednim. Jeszcze będzie parę notek, związanych z tymi bohaterami, bez obaw ;) To mi się nawet długie udało. Jak się podoba Dimitris? Poprostu musiałam zrobić chociaż jedną osobą z zaburzoną psychiką, musiałam. Uwielbiam niejednoznacznych bohaterów i mam zamiar właśnie taką zrobić Dimitris. Kiedy następne opowiadanie? Tego nie wiem, ale pewnie dopiero za jakiś czas. Wyjeżdżam na długo, raczej na wyjeździe nie będę pisać. Trudno, zobaczymy ;) 
PS. Proszę, piszcie komentarzę. To nie zajmie Wam wiele, a mi doda motywacji. Chociaż wyraźcie swoją opinię ;)

czwartek, 9 lipca 2015

Dwaj Wędrowcy

Quant uniósł głowę, a słońce stworzyło grę światła na jego brązowych, długich włosach przetykanych siwizną.
      Jego koń parsknął gniewnie zmęczony wieloma godzinami drogi. Stawiał kopyto za kopytem bez cienia entuzjazmu. Słońce powoli zachodziło, ciepły wiatr poruszał liśćmi krzewów i nielicznych drzew. Trawa falowała niczym zielony ocean i muskała delikatnie kopyta zmęczonego konia.
      Quant poklepał wierzchowca i zatrzymał go. Zgrabnie zsunął się z siodła, ale gdy tylko jego stopy dotknęły ziemi kolana ugięły się i Wędrowiec o mało nie upadł. Jego zmęczenie pewnie było niczym w porównaniu z cierpieniem konia. Gdy tylko zwierzę poczuło, że nikt na nim nie siedzi zabrało się do skubania wysokiej trawy. Quant rozsiodłał wierzchowca zdecydowany rozłożyć tu obozowisko. Nawet nie rozglądał się za jakąś dobrą kryjówką na noc. Wszędzie tutaj teren był płaski, a drzewa zdarzały się bardzo rzadko. Na równinie nie ma kryjówek.
       Postanowił jednak nie rozpalać ogniska. Był koniec lata, ciepło nie było potrzebne. A bez światła można wytrzymać. Słońce powoli zachodziło barwiąc niebo na fioletowo. Koń Quanta położył się i jęknął cicho. Zazwyczaj spał na stojąco, jak to robią konie, ale teraz był najwyraźniej bardzo zmęczony. Tam, gdzie przez cały dzień leżało siodło teraz rozpościerała się plama potu. Quant w roztargnieniu poklepał zwierzę po karmelowo-brązowej szyi. Oparł się o swój bagaż, głowa zaczęła mu opadać. Ale ze słodkiego otępienia na granicy snu wyrwał go krzyk:
       - Quant?! To ty?
       Wędrowiec poderwał się chcąc zobaczyć, kto go może wołać ta tym pustkowiu. Ujrzał samotnego jeźdźca na horyzoncie pędzącego pełnym galopem w jego kierunku. Chociaż Quant nie miał już najlepszego wzroku rozpoznał młodzieńca na koniu. Krótkich, równo przystrzyżonych blond włosów, mądrych zielonych oczu i zadziornego uśmiechu nie dało się z niczym pomylić. Pędził do niego Falis, jego młodszy przyjaciel i dawniej towarzysz w podróży.
       Falis zatrzymał swojego konia tuż przed Quantem. Starszy Wędrowiec zmarszczył brwi ukrywając to, jak bardzo się cieszy spotkaniem z dawnym druhem.
      - Musisz się tak wydzierać? - zaczął Quant lekko zrzędliwym i typowym dla niego tonem. - Chcesz żeby usłyszała cię cała Maletea?
      Falis uśmiechnął się figlarnie zsuwając się z siodła. Dał swojemu koniowi od truchtać i poskubać trawy.
       - Też się cieszę, że ciebie widzę, Quant. Ty zawsze byłeś taki wesoły, bo nie pamiętam?
       Quant zrobił minę, która mogła być parodią uśmiechu albo grymasem wywołanym po zjedzeniu cytryny.
       - Daruj sobie głupie żarciki, Falis. Dopiero co się spotkaliśmy po długim rozstaniu, a tu już chcesz żebym miał ciebie dosyć?
       Falis roześmiał się.
       - Jaki ten świat mały. Po rozstaniu w Sillegonie myślałem, że już ciebie nie zobaczę. A tu proszę: jadę sobie przez równiny i na horyzoncie majaczy mi twoja piękna mordka. Musiałam zboczyć z drogi i się z tobą przywitać. Co cię przywiało do Maletei?
       - A co mnie mogło przywiać? Nic konkretnego. Niedługo nadejdzie jesień, a potem zima. W Sillegonie jest to mroźny czas, w górach trudno przetrwać. A poza tym lubię Maleteę, tu się urodziłem. Pomyślałem, że watro by odwiedzić rodzinne strony. A ty tutaj skąd?
       Falis wzruszył ramionami.
       - Sam nie wiem. Przeczucie mnie tu przyprowadziło.
       Quant uniósł brew.
       - Przeczucie?
       Tym razem Falis uniósł brew.
       - Tu też czasem miewasz takie przebłyski: może się przejdę? Może zwiedzę pół świata? Mam taką ochotę na spacer... A poza tym... gdzie się miałem podziać? W Maletei najcieplej przyjmują Wędrowców. I tak samo jak ty lubię te strony. I, wiesz co... miło się z tobą znowu zobaczyć.
        Quant wreszcie wypuścił uśmiech zza maski obojętności. On też bardzo lubił tego chłopaka, ale jako osoba mało wylewna nie okazywał mu tego.
        - Quant, czy ty się uśmiechasz? - Falis udawał przerażenie. - Chyba mięśnie twarzy ci zdrętwiały, a może usta ci szwankują. Bo wyraźnie widzę uśmiech.
        Ale po chwili starszy Wędrowiec spoważniał, gdy przypomniał sobie nowinę, którą usłyszał parę dni temu.
        - Król umarł - oznajmił. - Słyszałeś?
        Falis też spoważniał. Pokiwał w milczeniu głową.
        - Stary, dobry Rambert... nie poznałem go osobiście, ale był dobrym królem.
        - Tak - Quant pokiwał głową. - Był dobrym królem. Raz go spotkałem. Bardzo miły człowiek. I spotkałem też jego syna, Tercjusza. Zupełnie niepodobny do ojca. 
        - Myślisz, że on będzie dobrym królem? - Falis zmarszczył brwi.
        Powiał lekki wiatr. Ich płaszcze Wędrowców załopotały delikatnie. Przez chwilę oboje wpatrywali się w horyzont. Słońce zetknęło się już z linią ziemi. Niebo na wschodzie zasnuła już czerń.
        - Nie wiem - odezwał się w końcu Quant. - Na razie chyba nikt tego nie wie.
-***-
Kolejne opowiadanie! Wiem, że nie bardzo pasuje do poprzedniego, tak naprawdę to w ogóle się nie łączą. Ale mam nadzieję, że się podobało, komentujcie jak wyszło! Tym razem trochę dłuższe i bardziej konkretne. Nie wiem, kiedy pojawi się następny post, bo wiadomo: wakacje. Na wyjeździe sama nie wiem czy znajdę czas. Ale zaglądajcie, a nóż się coś pojawi!

poniedziałek, 6 lipca 2015

Śmierć Nieustraszonego

Czy słońce zawsze było takie jasne?
      Tak długo przebywał w komnacie, na łożu śmierci, że zapomniał te ciepłe promienie muskające skórę na policzkach i rozlewające ciepło po całym ciele. Czy naprawdę tak długo nie wychodził na dwór? A może po prostu ma halucynacje związane z tym, że zaraz umrze?
      Czuł to dobrze. Tak samo jak czuł słońce na twarzy, tak czuł śmierć zaglądającą mu w oczy i wyciągającą do niego rękę. I starość wlewającą mu się do kości mieszając się ze szpikiem i wypełniając całą jego istotę. Ale pogodził się już z tym, co nieuniknione: każdy kiedyś umrze. I teraz przyszedł czas na niego.
      Rambert Deneg Faver Nieustraszony mógł wreszcie odejść. Ale nie chciał tego zrobić w komnacie, w zamknięciu. Chciał odejść na powietrzu i zamykając oczy już ten ostatni raz patrzeć na słońce. Nie miał okazji cieszyć się ostatnimi dniami życia. Zawsze, gdy próbował wstać nogi uginały się pod nim i z powrotem kładł się na łóżku niczym bezużyteczny worek mąki. Mógł tylko w ciszy i spokoju czekać na śmierć.
       Ale Rambert Faver miał inne plany. Nie chciał umierać w zamku, wolał opuścić świat przy słońcu, na powietrzu, gdzie jego miejsce. I właśnie tego dnia, gdy czuł zbliżającą się śmierć bardziej niż kiedykolwiek, poczuł w sobie siłę. Wstał i wymknął się z zamku i po raz pierwszy od wielu dni poczuł się szczęśliwy. Teraz mógł umrzeć tak, jak to sobie zaplanował.
      Po jego śmierci tron przejmie jego syn, Tercjusz Rambert Faver. Rambert Faver miał nadzieję, że jego syn dobrze sprawi się w roli Głównego Władcy i nie zaniedba królewskich obowiązków. Tercjusz miał czasem przebłyski egoizmu, często za bardzo się zapędzał i dopiero po pewnym czasie zaczynał rozumieć ten błąd. Jeśli zbytnio się zagalopuje ze sprawowaniem władzy lub wypowie chociaż jedno niewłaściwe słowo... Tercjusz już dawno stał się mężczyzną, ale czy wiek świadczy o tym, że ktoś jest godny tronu?
       Ale Ramberta już wtedy nie będzie. Będzie żył w Deorze* i zerkał na to z góry obojętnym wzrokiem. To już nie będzie jego wina. Oczywiście, chciałby żeby jego syn został dobrym władcą. Ale nauczył go tego, co powinien umieć król. Czy Tercjusz będzie dobrze sprawował władzę - to już zależy tylko do Tercjusza.
       Rambert Deneg Faver Nieustraszony spojrzał jeszcze raz w górę. Słońce... wyciągnął rękę jakby chciał go dotknąć i po raz ostatni w życiu uśmiechnął się. Zmarszczki wokół jego oczu pogłębiły się, ale pomimo tego przez chwilę umierający król znów wyglądał jak mały chłopiec, kiedy to on wstępował na tron po śmierci swojego ojca.
       Słońce nie dało się w prawdzie dotknąć, ale czuwało nad umierającym i gdy ten wydał ostatnie tchnienie wlało swój złoty blask w okna zamku tworząc na murach mozaikę płynnego światła. A gdy pod wieczór wnoszono ciało do pałacu wreszcie zaszło.

*Deora - według wierzeń w Faulerze po śmierci ludzie trafiają do krainy nazywanej Deorą, gdzie mieszkają wszyscy bogowie. 

-***-
Ta-da! Oto pierwsza notka. Piszcie w komentarzu jak mi wyszło, może coś poprawić, zmienić. Mniej więcej tak to będzie tutaj wyglądało. Oczywiście nie w każdym opowiadaniu ktoś będzie umierał, chciałam mieć tylko spektakularny początek ;D Będę się starała dodawać posty w miarę możliwości często, ale wiadomo, jak są wakacje to różnie bywa.
     

sobota, 4 lipca 2015

Wstęp

Eslej namberi*!
Na blogu zamieszczać będę krótkie notki opisujące historię stworzonego przeze mnie świata, Fauleru. Wszystko tutaj wymyśiłam ja, świat, język i postacie. Obowiązuje więc zakaz kopiowania. Mam nadzieję, że blog się spodoba i nie będziecie się przy nim nudzić.
PS. Pojawiły się zakładki Tereny Fauleru i Mieszkańcy Fauleru. Znajdują się tam wstępne informacje na temat stworzonego przeze mnie świata. Zachęcam do czytania ;) 

*Powszechne powitanie w języku Wędrowców znaczące dosłownie "chwała gwiazdom".